Na początku lipca 1944 r. Wojsko Polskie i Armia Radziecka, po zwycięskich bojach, dotarły do Wisły, a oddziały radzieckie zajęły na lewym brzegu rzeki przyczółki pod Baranowem i Sandomierzem. I, gdy patrole radzieckie wzmacniane polskimi partyzantami zaczęły pojawiać się na obrzeżach Chmielnika, Buska i Pińczowa – wśród Niemców zapanowała panika ewakuacyjna. Dzień i noc, w stronę Nagłowic i Szczekocin pędziły ciężarówki z cywilami i wycofywanymi z frontu żołnierzami niezdolnymi do walki. Niemieccy urzędnicy rekwirowali co cenniejsze przedmioty i żywy inwentarz. Z folwarku Łowinia zabrali wszystkie krowy i większość roboczych koni.
Ten widok odczuwalny wyraźnie jako zmierzch panowania hitlerowskich okupantów, wzbudził w polskim społeczeństwie entuzjastyczne pragnienie czynnej walki o wyzwolenie. Dużo młodzieży, zwłaszcza wiejskiej, zbiegło do lasu, tworząc oddziały partyzanckie. Były one jednak zbyt słabo uzbrojone i nieodpowiednio wyszkolone, aby skutecznie atakować wycofujących się okupantów. Na terenie powiatów: miechowskiego i pińczowskiego wybuchło powstanie.
Komenda Armii Krajowej okręgu kielecko-radomskiego przystąpiła do mobilizacji jednostek bojowych, włączając do nich leśne oddziały partyzanckie , w ramach planu „Burza” – przygotowanego od 2 lat powszechnego powstania. Oddział partyzancki „Spaleni”, przemianowany na kompanie – jako IV kompania II batalionu został włączony do Jędrzejowskiego Pułku Piechoty. Zaś najlepiej uzbrojony w broń maszynową 4. Pułk Piechoty Legionów – spadkobierca tradycji stacjonującego przed wojną w Kielcach pułku piechoty, utworzony z Oddziału Partyzanckiego „Wybranieccy” podporucznika Mariana Sołtysiaka „Barabasza”, oddziałów powstałych z ugrupowania porucznika Piwnika „Ponurego” i Oddziałów „Jędrusiów” porucznika Jasińskiego – pomaszerował na odsiecz Powstaniu Warszawskiemu. To zadanie stało się niestety niewykonalne, ze względu na szybko postępujące nasycanie się Kielecczyzny oddziałami niemieckimi, zdążającymi z Rzeszy na front. Pułk, po ciężkich walkach, został zmuszony do odwrotu i w Górach Świętokrzyskich walczył do czasu wyzwolenia.
Niemcy zdołali opanować nastrój strachu i paniki, kontratakiem zepchnąć i zatrzymać oddziały radzieckie na linii Wisły, a część nowych sił przeznaczyć do zwalczania polskiej partyzantki. To uniemożliwiło nie tylko wykonanie planu „Burza”, ale wręcz nie pozwoliło na prowadzenie jakiejkolwiek działalności partyzanckiej małymi oddziałami. Jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji stało się rozwiązanie większości słabej uzbrojonych oddziałów i rozmieszczenie żołnierzy – partyzantów „ na melinach” do czasu powstania warunków i okoliczności , zezwalających na dalszą służbę leśną. Na podstawie tej decyzji, 15 sierpnia 1944 r. w lesie koło Łowini została rozwiązana IV kampania II batalionu „Spaleni”, a 2 tygodnie później – pozostałe pododdziały Jędrzejowskiego Pułku Piechoty.
Ustabilizowanie się frontu wojennego na Wiśle i konieczność odstąpienia od planu „Burza”, przekreśliło wszelkie marzenia i plany Polaków o wyzwolenie Ojczyzny przez ogólno – narodowe, powszechne powstanie. Dalszy los narodu polskiego zależał już tylko od wyniku starcia dwóch najpotężniejszych armii świata, a los mieszkańców Kielecczyzny – od sposobu i szybkości przełamania niemieckiej obrony na przyczółku baranowsko- sandomierskim.
Po zatrzymaniu ofensywy radzieckiej, Niemcy przystąpili do rozbudowy systemu fortyfikacji. Najsilniejsze węzły obronne rozbudowali wokół Chmielnika, Kielc i Buska, a wzdłuż Nidy, Pilicy i Bzury zorganizowali umocnione pasy obronne. Szczególnie mocno uzbrojony został pas obrony wzdłuż Nidy, przez wykorzystanie bagnistych brzegów rzeki i linie okopów, wyposażona w betonowe bunkry, schrony i zasieki z drutu kolczastego. Ludność z terenów, na których hitlerowcy szykowali się do obrony, zmuszano do kopania rowów strzeleckich, wznoszenia zapór przeciwczołgowych, schronów i innych prac inżynieryjno – wojskowych, a dla uzupełnienia siły roboczej urządzali „łapanki”, przeważnie nocą, nawet w bardziej odległych miejscowościach. W październiku i listopadzie urządzali kilkakrotnie nocą łapankę w Gródku i na Bakowcu, ale uprzedzeni na czas mieszkańcy zdołali się ukryć.
Na podstawie własnego rozpoznania, korzystania z wywiadu Armii Krajowej i współpracy z polskimi partyzantami, sztaby wojsk radzieckich zdołały dokładnie poznać rozmieszczenie sił nieprzyjaciela i opracować miejsce planowanego przełamania jego obrony. Z ustaleń wywiadu Armii Krajowej – co zresztą wynikało z całej sytuacji strategicznej – pierwsze do natarcia miały wyruszyć oddziały z przyczółka baranowsko – sandomierskiego. Tak więc na kierunku przełamania niemieckiej obrony zostały skupione trzy armie, wzmocnione dwoma korpusami pancernymi. W odwodzie były jeszcze przygotowane dwie armie pancerne do wprowadzenia ich do walki zaraz po przełamaniu taktycznej obrony nieprzyjaciela. wojska radzieckie przygotowane do ofensywy, dysponowały następującym uzbrojeniem: 3660 czołgów i ruchomych dział pancernych, ponad 17000 dział i moździerzy oraz 2500 samolotów. To potężne zgrupowanie sił ludzkich i środków bojowych wynosiło 5:1 na korzyść wojsk radzieckich.
Działanie bojowe rozpoczęły się o świcie 12 stycznia 1945r. Pierwsze parę godzin przed właściwym natarciem, do akcji weszły bataliony, których głównym zadaniem było rozpoznanie sił nieprzyjaciela na przednim skraju obrony. Wykorzystując słabą widoczność, spowodowaną nagłą śnieżycą, udało im się podejść niepostrzeżenie, zaskoczyć Niemców i śmiałym atakiem opanować pierwsze linie okopów. Niemcy - dla odbicia i odzyskania utraconych pozycji – sięgnęli po odwody, i w czasie tego manewru dostali się pod zmasowany ogień głównego uderzenia artyleryjskiego. W konsekwencji ulegli rozprężeniu, demoralizacji i panice. Nieprzerwane bombardowanie i ostrzeliwanie z 250 dział, ustawionych na przestrzeni każdego kilometra kwadratowego przyczółka, trwało półtorej godziny i było tak silne, że żołnierze niemieccy, którzy przeżyli to pierwsze uderzenie, nie byli już zdolni do walki. Dowodzenie i łączność w ich oddziałach walczących zostały sparaliżowane, a na kierunku przełamania – całkowicie zniszczone. Nie ostał się ani jeden bunkier, nawet najmocniej opancerzony.
W przełamany front, prawie bez oporu wjechały ciężkie czołgi, a za nimi oddziały pancerne parły z taka siła ognia, że wszystkie próby powstrzymania ofensywy były bezskuteczne. Pod koniec pierwszego dnia walki, główny pas obrony nieprzyjaciela został przełamany na głębokości 15 – 20 kilometrów.
Na dworcu w Sędziszowie od rana zapanowało duże poruszenie. Pociągi zaczęły kursować z opóźnieniem. Ja zrezygnowałem z wyjazdu do Krakowa. U kolejarzy niemieckich narastało zdenerwowanie i niepokój. Około godziny 10–tej, działający jeszcze sprawnie wywiad Armii Krajowej doniósł o rozpoczęciu ofensywy z przyczółka baranowsko-sandomierskiego, a kilka godzin później nadeszła sensacyjna i zarazem krzepiąca wiadomość o przerwaniu linii frontu i chaotycznym wycofaniu się Niemców. Po południu przestały kursować pociągi. Cały polski personel został zwolniony z pracy i odesłany do domów. Na stacji rozlokowała się niemiecka wojskowa jednostka minersko-saperska, która rozpoczęła zakładanie ładunków wybuchowych pod budynkami i urządzeniami kolejowymi. Paniczny strach i popłoch ogarnął mieszkańców budynków graniczących z trakcją kolejową, w Gródku i na Bąkowcu. Ci najbardziej zdesperowani zaczęli za domami kopać rowy, jako jedyną osłonę przed podmuchem, spowodowanym wysadzaniem obiektów.
Dobra podstawa wyjściowa z przyczółków oraz ogromna przewaga w ludziach i uzbrojeniu, pozwoliła wojskom radzieckim, równocześnie z przełamaniem głównego pasa obrony, osłabić w poważnym stopniu morale hitlerowców. Rozpoczęła się ich masowa dezercja – samowolne opuszczanie stanowisk bojowych – zjawisko, jakiego nie obserwowano dotychczas w czasie całej wojny. Ta siła i rozmach natarcia pozwoliły na zwiększenie tempa ofensywy w nocy. Wyzwolono Chmielnik i Busko, a ścigany nieprzyjaciel nie zdołał nawet wykorzystać do obrony rozbudowanego systemu fortyfikacji wzdłuż rzeki Nidy. Artyleria i moździerze wysadziły w powietrze zatory lodowe. Dzięki temu czołgi przebyły rzekę w bród w kilku miejscach między Pińczowem a Chęcinami. Droga na Jędrzejów stanęła otworem.
Sędziszowscy kolejarze, pilnie obserwujący poczynania niemieckich saperów, zauważyli około północy, że wykopują oni ładunki z zaminowanych wcześniej miejsc i układają je na kolejowej platformie , aby jak się domyślali – użyć ich do wysadzenia wjazdu do tunelu. Rzeczywiście: doczepiona do lokomotywy platforma z tym ładunkiem została wysadzona w tunelu. W ten sposób został zatarasowany dojazd do Krakowa i na Śląsk.
„Cudowne” ocalenie zawdzięczał Sędziszów sile i rozmachowi radzieckiej ofensywy, zmierzającej do szybkiego wyzwolenia Krakowa. Zatarasowanie tunelu zostało uznane przez sztabowców niemieckich za ważniejszą i trudniejszą dla Rosjan przeszkodą w rozwijaniu działań ofensywnych, niż przerwanie trakcji kolejowej w Sędziszowie. Podczas tej nocy wyjechali z Sędziszowa wszyscy hitlerowscy okupanci. Wybuch radości i poczucie szczęścia zapanowały w mglisty i śnieżny dzień 13 stycznia. W kościele odbyły się dziękczynne modły za „cudowne” ocalenie i umocnienie się w wierze w bliskie już wyzwolenie z pięcioletniej, okrutnej okupacji.
Po sforsowaniu w bród rzeki Nidy, oddziały pancerne posuwały się prawie bez walki i podczas gęstej śnieżycy i zapadającego zmroku osiągnęły przedpole Jędrzejowa. Uderzenie czołgistów było tak szybkie i niespodziewane, że zdezorientowani hitlerowcy nie byli w stanie się opamiętać. Nie usiłowali się nawet bronić, biorąc początkowo zbliżające się czołgi radzieckie za swoje. Prawie bez walki zostało zdobyte w Skroniowie lotnisko z niezniszczonymi samolotami i ogromne magazyny ze sprzętem wojskowym, a po zdobyciu miasta i stacji kolejowej Jędrzejów nastąpiło przecięcie ważnych strategicznych szlaków: linii kolejowej i szosy Kielc – Kraków. Do niewoli wzięto wiele tysięcy niemieckich żołnierzy. Obywatele miasta z chęcią i satysfakcją pomagali wyłapywać ukrywających się Niemców i organizować zbiorcze punkty dla wziętych do niewoli.
Rozgromienie w Jędrzejowie silnego odwodu nieprzyjacielskiego, pozwoliło Rosjanom na rozwinięcie uderzenia dwoma skrzydłami: prawym w kierunku Częstochowy i lewym w kierunku Krakowa. Sędziszów znalazł się w „widłach” dwu potężnych uderzeń, zmierzających do okrążenia i zniszczenia kielecko-radomskiego zgrupowania oddziału nieprzyjaciela. Aby temu zapobiec Niemcy podciągnęli z rejonu Kielc zgrupowanie w składzie trzech dywizji pancernych i zorganizowali kontruderzenie na północ od Jędrzejowa w okolicach Lisowa i Morawicy. W nocy z 13 na 14 stycznia rozgorzał zacięty bój, trwający ponad dobę. Brało w nim udział ponad 1000 czołgów i samobieżnych dział pancernych. Nad ranem 15 stycznia Niemcy zostali rozgromieni. Do niewoli wzięto tysiące żołnierzy wraz z ich dowódcami i sztabami. Była to największa bitwa, jaką stoczono na Kielecczyźnie podczas II wojny światowej. W tym czasie inne radzieckie oddziały pancerne uderzyły na Kielce i tego samego dnia przed wieczorem zdobyły miasto.
Od wieczora 13 stycznia na drogach do Nagłowic i Szczekocin, a nawet i na bezdrożach, rozpoczął się prawdziwy exodus. Na zachód płynęły długie kolumny niemieckich uciekinierów, przemieszane z ewakuującymi się urzędami, władzami administracji cywilnej i wojskowej. W tym niemożliwym do opisania chaosie, pośpiechu i panicznym strachu, dla wszystkich istniał tylko jeden cel, jedno dążenie – uciekać! W nocy niebo rozjaśniały łuny pożarów, powstałych na linii frontu, otaczającego Sędziszów od zachodu, północy i wschodu. W dzień, do tętniących niebywałym rozmachem działań wojennych, dołączał głośny szum i terkot samolotów wychodzących z wirażu.
Następnego dnia, wycofujący się Niemcy zaczęli wywozić na samochodach ledwo opatrzonych, umazanych krwią i ziemią rannych. Niektórzy - jeszcze zapewne przed dwoma dniami dzielni i dufni grenadierzy niezwyciężonej armii – teraz, oddychając z wysiłkiem, patrzyli błędnymi, osłupiałymi oczami. Było im już wszystko jedno.
Wiedząc, że spokojne obserwowanie odwrotu okupacyjnych ciemiężców nie było bezpieczne, mieszkańcy Gródka ukryci za firankami lub węgłami domów, patrzyli z politowanie na ten obraz upadku, cierpienia i beznadziejności, w jakie znalazł się znienawidzony wróg. Mój sąsiad powiedział, że warto było dożyć tego momentu i mieć satysfakcje z oglądania takiego widoku. W późniejszych relacjach prasowych ten ciągnący się po polskich drogach ku zachodowi i czerniejący wśród zaśnieżonych pól wąż ludzi i wszelkiego rodzaju pojazdów, porównywano z obrazami, przedstawiającymi rosyjskie drogi zapchane kolumnami wojsk napoleońskich odwrocie spod Moskwy. Teraz ten odwrót wojsk niemieckich odbywał się cicho i spokojnie, nie słychać było żadnych rozkazów ani komend czy nawet nawoływań. Przesuwająca się na resztkach paliwa kawalkada pojazdów zatrzymywała się rzadko i tylko po to, by zalęknieni pasażerowie mogli spytać: gdzie jest Iwan (czyli gdzie są bolszewicy?), wykazując zupełny brak orientacji, którędy przebiega linia frontu.
Po południu 15 stycznia transport samochodowy ustał zupełnie. Ale przed wieczorem nadjechał od strony Wodzisławia i zatrzymał się w Gródku jakiś „zabłąkany”, niewielki niemiecki oddział ciężkiej artylerii. Kanonierzy, zgodnie z wszelkimi przepisami wojskowej musztry, odprzodkowali działa i ustawili je na skraju szosy lufami zwróconymi na wschód, do ostrzału szosy Jędrzejów – Kraków, Wywołało to drwiące uśmieszki politowania wśród obserwujących zza domów mieszkańców Gródka, ale też spowodowało niepokój i obawę, że te wystrzały „Panu bogu w okno” mogą sprowokować bitwę ze znajdującymi się już nieopodal Sędziszowa żołnierzami radzieckimi. Na szczęście, niemieccy kanonierzy po kilku godzinach narady, bez jednego wystrzału doczepili działo do ciągników gąsienicowych i odjechali w stronę Szczekocin. Daleko jednak nie zajechali, iż wkrótce słychać było za Tarnawą strzelaninę z broni maszynowej, Byli to ostatni w Sędziszowie przedstawiciele hitlerowskiego reżimu.
Historyczną datą wyzwolenia Sędziszowa z pięcioletniej niemieckiej, hitlerowskiej okupacji był dzień 16 stycznia 1945 r. Tego mroźnego, słonecznego dnia w południe, szosą od strony Swaryszowa nadjechały w defiladowym szyku, jak podczas parady, radzieckie czołgi z czerwoną gwiazdą, a na nich „krasnoarmiejcy” w szaro – zielonych fufajkach i uszankach, radośnie uśmiechnięci i przyjaźnie kiwający podniesionymi ramionami w stronę Gródka. Na ten widok mieszkańców Gródka opanował szał radości. Biegli co tchu przez zaśnieżoną łąkę i zamarzniętą Mierzawę, powiewając radośnie biało – czerwonymi chorągiewkami. Dzieci obsiadły czołgi i razem z czołgistami wiwatowały głośnymi okrzykami. W przemarszu do rynku, kolumnie kilkudziesięciu czołgów towarzyszył ze śpiewem coraz liczniejszy tłum uszczęśliwionych Sędziszowian. W rynku entuzjazm dosięgną szczytu. Uściski dłoni, poklepywanie się wzajemne z wyzwolicielami, wiwaty i radosne okrzyki trwały nieprzerwanie kilka godzin. Nie obyło się też bez poczęstunku samogonem, spirytusem domowej produkcji. A gdy wywieszono biało-czerwone flagi, ze wzruszeniem odśpiewano hymn narodowy. I dopiero przed wieczorem odjechali – serdecznie żegnani – radzieccy czołgiści. Ciesząc się, patrzyłem z podziwem w radosnej zadumie na to szczęśliwe wyzwolenie spod hitlerowski okupantów i na tak niespodziewanie groteskowo rozpoczęty nowy etap historii Sędziszowa.
Ten pamiętny dla Sędziszowa dzień 16 stycznia 1945 r. obfitował w niezwykle ważne i pełne sukcesów rozstrzygnięcia w działaniach bojowych na obu skrzydłach ofensywy wojsk radzieckich: w kierunku Częstochowy i Krakowa. Zdobyto i wyzwolono ponad 500 miejscowości. Były wśród nich Nagłowice, Secemin, Koniecpol, Szczekociny, Lelów, Wodzisław, Kozłów, Tunel, Miechów i Słomniki. Częstochowa została wyzwolona 17, a Kraków 19 stycznia. Front wojenny zaczął się oddalać coraz bardziej, a po wyzwoleniu Śląska cała ta machina wojenna wtoczyła się na rdzennie niemieckie ziemie. Sprawiedliwości stało się za dość.
Następnego dnia po wyzwoleniu, w Sędziszowie i okolicach pojawiły się radzieckie patrole, „wyczyszczające” teren z ukrywających się Niemców. W lesie na Tarni doszło do strzelaniny, ze stratami w ludziach po obu walczących stronach. W lesie Gródek wzięto do niewoli kilku ukrywających się niemieckich żołnierzy. Oprócz samochodowych i pieszych patroli, na ośnieżonych polach pojawiły się kilkuosobowe grupy Kozaków, kawalerzystów na siwych koniach i ubranych w długie szare kożuchy – bekiesze i barankowe wysokie czapki, budząc powszechne zaciekawienie. Przez kilka dni na niewielkiej wysokości przelatywały lub lądowały na odśnieżonym polu koło Gniewięcina jednopłatowe samoloty zwane kukuruźnikami, wykonujące loty zwiadowcze i patrolowe.
Entuzjazm panujący w Sędziszowie w pierwszych dniach wyzwolenia nieco przygasł, gdy pojawili się „wojacy”, którzy na piechotę wyzwalali Europę. Uzbrojeni w zawieszone na szyi pistolety maszynowe – popularne „pepesze”, z przewieszoną przez ramie brezentową torbą (przeważnie pustą), a niektórzy mieli jeszcze przytroczony do pasa kociołek do gotowania strawy, wędrowali od wsi do wsi, lub zatrzymywali się na dłużej w wybranej przez siebie kwaterze. Żywili się tym, czym ich częstowano, przeważnie jednak grabili lub kradli produkty żywnościowe. Prowadzili też na dłużą skalę handel wymienny. Najcenniejszym towarem w obrotach handlowych były konie, rowery i zegarki, za które najłatwiej było nabyć, oprócz żywności, samogon.
Po tygodniu, kiedy życie zaczęło się normować, poszedłem do Łowini. Na drodze długości pięciu kilometrów, wśród pól pokrytych grubą warstwą śniegu, nie spotkałem nikogo, jedynie w dali przemknął patrol kozackiej kawalerii. Z byłych pracowników administracji majątku nie zastałem już nikogo. W dworku kwaterował sztab dużej jednostki bojowej. Oficerowie radzieccy w stopniu majorów i podpułkowników pracowali na rozłożonych na stołach mapach sztabowych, a umundurowane młode niewiasty obsługiwały zajmującą całą ścianę centrale telefoniczno – telegraficzną. Przyjęli mnie uprzejmie i pozwolili zająć mój pokój. Bardzo się ucieszyli, że mogli ze mną rozmawiać po niemiecku. Rzeczywiście, w dłuższej konwersacji łatwiej nam było porozumieć się w tym języku, niż posługując się „makaronistyczną” mową złożoną ze słów polskich i rosyjskich. Przed dworkiem stał autokar, wypełniony amerykańskimi konserwami, papierosami, alkoholem i wszelkimi artykułami delikatesowymi, pełniący rolę kantyny oficerskiej. Co wieczór oficerowie urządzali wystawne kolacje, korzystając ze srebrnej i porcelanowej, herbowej zastawy. Na jedną z takich kolacji zostałem zaproszony i byłem mile zaskoczony manierami i obyciem „towarzyszy” – oficerów i ich dam. Przez kilka dni korzystałem z gościny radzieckich sztabowców, oczekując na obiecaną okazję podwiezienia do Krakowa. A w domu rządcy obradowała Rada Obywatelska służby folwarcznej, zorganizowana przez Polską Partie Robotniczą. Czekając na przyjazd upoważnionego urzędnika z powiatu, Rada dzieliła między siebie pozostałe jeszcze, po niemieckich rekwizycjach, dobra materialne i przygotowywała się do parcelacji areału użytków rolnych.
Do Krakowa odjechałem wtulony w kąt paki – odkrytej ciężarówki – osłaniając się od wiatru na tyle, na ile to było możliwe. Nawierzchnia szosy była bardzo śliska, ale samochód pędził osiemdziesiątką. Od Wodzisławia szosa wiodła przez wojenne pobojowiska. Na poboczach szosy przyległych polach leżał, przysypany śniegiem, rozbity i spalony sprzęt bojowy: pojazdy gąsiennicowe, działa, moździerze i wraki samochodów ciężarowych. Przy nich „majstrowali” miejscowi mechanicy, wymontowujący wszystko, co mogło się przydać w gospodarstwie domowym.
Samochód przystawał co jakiś czas, a dowodzący major zabierał chętnych do podroży z „biletem” – litrówka samogonu. Od razu – major z kierowcą – pociągali z kierowcą – pociągali z kierowcą parę łyków i sprawdzali, czy nie zostali oszukani. Mimo kilku takich przystanków i trudnych warunków na szosie, samochód dowiózł mnie szczęśliwie do Krakowa.
Miasto przybrane flagami narodowymi, świętowało w radosnym, wesołym nastroju wyzwolenie – powrót do wolności. Najbardziej cieszono się z możliwości – swobodnego i bez strachu – chodzenia po ulicach. Życie w mieście ponownie zaczęło nabierać tempa. Otwarto szkoły, instytucje społeczne i urzędy. Zostały również otwarte historyczne drzwi Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mogłem więc kontynuować, przerwane przez wojnę, studia medyczne. Promieniejąc ze szczęścia, prawie biegnąc, minąłem na ulicy Grodzkiej majora w polskim, przedwojennego kroju szynelu oficerskim, w butach z cholewami (które nie były jednak oficerkami), w polowej rogatywce, ale nie z orzełkiem w koronie, a z „gapą”. Szedł spacerowym krokiem po ośnieżonym chodniku, rozglądając się ciekawie, jakby zdziwiony zmianami, jakie zaszły od jego wcześniejszego tu pobytu. Ucieszył mnie widok polskiego oficera po pięciu latach niewoli i kiedy przystanął, zagadnąłem go: „No co, panie majorze? Zmienił się Kraków na gorsze pod hitlerowskim panowaniem” A on, uśmiechając się, zapytał po rosyjsku: „Szto wy gawaritie, tawariszcz?” Zupełnie straciłem rezon, posmutniałem i pomyślałem, że to jeszcze nie ta Polska, o której marzyłem. A potem przyszła refleksja i postanowienie, że ten niespodziewany i bolesny zakręt historii, niezależny od Polaków, nie może się stać przeszkodą w dążeniu do osiągnięcia życiowych planów, i że w każdych, nawet najtrudniejszych warunkach historycznych i życiowych, można zrobić wiele dobrego dla siebie, rodziny i społeczeństwa, Ze zdwojoną energią, aby odrobić stracone lata okupacji, zabrałem się więc do nauki i pracy – tak, jak to kiedyś uczynił mój Ojciec.
Płk dr n. med. Wacław Cichocki
Wrocław, 2007 rok